Rekordowy sum z Rybnika
8 października 2011r., Pan Andrzej Wałkiewicz z miejscowości Łęg pod Wrocławiem, złowił w Zbiorniku Rybnickim rekordowego suma o długości 261 cm i wadze 109 kg. Jest to jak do tej pory największy sum złowiony w Polsce, którym łowca pochwalił się oficjalnie wędkarskiemu światu. Czy zostanie uznany za rekord? Na oficjalne zatwierdzenie musimy jeszcze trochę poczekać. Jednak z racji samego wyczynu, jakiego dokonał Pan Andrzej, nie wypada o nim na forum poświęconym wędkarstwu sumowemu, nie wspomnieć.
Poniżej relacja Pana Andrzeja Wałkiewicza z połowu rekordowego okazu.
"Zbiornik w Rybniku poznałem przed kilkoma latami. Jeździłem na zawody, które organizowało tamtejsze PZW. Były to zawody spiningowe, na które przyjeżdżało się z własnymi łódkami. Odbywały się dwa razy w roku jesienią. Dwa razy wygrałem te zawody. Teraz już nie są organizowane, ale tych kilka pobytów wystarczyło mi bym trochę poznał to łowisko i kilku miejscowych wędkarzy. Za wiele od nich się nie dowiedziałem, bo tutaj każdy ma swoją tajemnicę, ale poznałem miejsce w którym łowi się sumy. Dowiedziałem się, że można złowić sztuki ważące po kilkadziesiąt kilogramów. Nic tylko rozpocząć polowanie.
Z sumami mam do czynienia na pobliskiej, mojemu miejscu zamieszkania, Odrze. Łowię ich sporo. Z kilkoma dużymi sztukami miałem już do czynienia. Wprawdzie ich nie wyjąłem, ale dostarczyły mi tyle emocji, że doceniłem ich spryt i siłę i dlatego ciągnęło mnie do Rybnika. W tym roku byłem ma tym łowisku już sześć razy. Właśnie na szóstym wyjeździe, 8 października, złowiłem owego rekordowego suma.
W zbiorniku Rybnik można łowić od szóstej rano do dziesiątej wieczorem. Za dzień wędkowania należy zapłacić 30 złotych. Kiedy przyjeżdżam na to łowisko to zawsze na trzy dni. Mieszkam w tym samym ośrodku. Za spanie, śniadanie i pozwolenia na wędkowanie płacę na dobę 100 złotych. Wygodnie więc, a do łowiska mam około pół kilometra. Podczas każdego z tych trzydniowych wypadów łowiłem sumy, czasami nawet dwa. Zapłaciłem dużo frycowego, bo moje złowione sumy to kropla w morzu brań, które miałem. Sumy albo zdejmowały mi ryby z haczyka, albo wyciągałem je oskórowane lub pozbawione łusek bo albo źle zacinałem, albo nie w to tempo, które się drapieżnikowi należało. Ale nie tylko takie frycowe zapłaciłem. Również inne ogromnie, bolesne rzuciłem na siebie piętno.
Sumy rybnickie łowi się tylko na żywce. Najlepsze są karpie, później karasie, leszcze i inne ryby spokojnego żeru. Problem w tym, że tutaj złowienie żywca graniczy z cudem. Teraz, nawet złowienie okonia jest problemem. Zbiornik jest zarybiany przez PZW rybą drapieżną. Byłem świadkiem jak wpuszczano pół tony szczupaków. Czterdziestocentymetrowy był najmniejszy. Dużo było takich szczupaków, które ważyły po dwa, a nawet trzy kilogramy. Po dwóch dniach brały na żywce moje i innych wędkarzy, te, które zapuszczaliśmy je na sumy. Chyba dlatego, że nie miały innego jedzenia.
Wszyscy tutejsi sumiarze kupują żywce w niedalekim gospodarstwie stawowym. Kupują srebrne karasie i karpiki. Któregoś razu sąsiad, odchodził ze swojego stanowiska, a widząc, że ja będę siedział na sumach do końca dnia, zaoferował mi swoje żywce. Podziękowałem, przesypał je do mojej siatki, a rano, kiedy byłem kontrolowany, okazało się, że w siatce mam 23 cm lina. W majestacie prawa zostałem kłusownikiem, składałem zeznania na Policji, czeka mnie Sąd Grodzki w Rybniku. Nie życzę nikomu takiego frycowego.
A wracając do mojego ogromnego suma było to tak.
Przyjechałem na trzy dni. Dowiedziałem się, że sumy nie biorą o czym się szybko przekonałem bo nad wodą było tylko kilku sumiarzy. Sumy, wszystkie rekordowe, są łowione w jednym miejsc zbiornika. To kanał z wybetonowanymi brzegami do którego wpływa, szybkim prądem, woda z obiegu elektrowni. Jest tam mostek, pod którym są rury, właśnie z których wypływa woda. W nurt tej wody zarzuca się żywce i pozwala im spływać nawet kilkaset metrów. W którymś momencie zestawy, bardzo wyporny spławik pod którym się majta powiedzmy kilogramowy karp, zostaje ściągnięty poza nurt. Tam są brania. Im dalej zestaw odpłynie tym branie pewniejsze.
Pierwszego dnia, w piętek, miałem jedno branie. Sum uderzył w prawie kilogramowego karpia sazana. Po zacięciu wyciągnąłem karpia bez łusek i kawałków skóry. Może, gdybym go bardziej bogato uzbroił zaciąłbym, ale żywce zbroję tylko jednym haczykiem, który wbijam pod drugą płetwę grzbietową. A prawdę mówiąc dobrze, że go nie zaciąłem bo miałem już na kołowrotku tylko pięć metrów linki.
Łowię na sumową plecionkę o wytrzymałości kilkudziesięciu kilogramów. Mam jej na szpuli 250 metrów, więcej nie wchodzi. Przy dużym sumie, których chciały ode mnie uciekać nie miałbym więc żadnych szans.
W sobotę nie miałem brania, a kiedy w niedzielę nad wodą zjawiłem się około godziny piątej poza mną nikogo nie było. To właśnie sprawiło, że wyjąłem tego ogromnego suma. Inaczej nie dałbym rady bo nie nadążyłbym w omijaniem wędek innych wędkarzy o ile w ogóle byłoby to możliwe.
Na żywca założyłem karasia pospolitego, naszego, złotego. Miał około pół kilograma. Puściłem go w nurt. Czekałem. Patrzyłem na spławik, który sygnalizował spływ zestawu. Wędkę oparłem o duży kubeł na śmieci i zająłem się przygotowaniem siedziska. Kiedy zobaczyłem branie, a w zasadzie je usłyszałem bo wędkę wyrwało spod kubła i wciągnęło do wody. Po stromym, trawiastym nasypie, dalej również po stromym betonie, na którym trudno nogi utrzymać, zjechałem do wody i chwyciłem dolnik wędki bo tylko on wystawał z wody. Poderwałem kij i zobaczyłem, że na szpuli jest nie więcej jak 15 metrów plecionki. Zaciąłem. Raczej byłem pewny, że przegram, ale sum na swoje nieszczęście zaczął płynąć w moją stronę. Ciągnął pod prąd w kierunku rur, z których wypływa woda. Napiąłem zestaw. Kilka razy odjechał, ale nie więcej niż na dwadzieścia metrów i cały czas szedł pod prąd.
Wiadomo, jak rybę się ciągnie w jakąś stronę to ona odbija w drugą. Pobiegłem na most. Tutaj właśnie moje szczęście, że żadnego wędkarza nie było i nie musiałem nikogo omijać. Kiedy byłem na moście, sum już był w miarę blisko, a ja go jeszcze zacząłem przyciągać. Odbił.
Przebiegłem na drugi brzeg. Odzyskałem wiele linki. Sum był silny. Bił w linkę. Wybierał po kilkanaście metrów linki, którą natychmiast odzyskiwałem. Trwało to wszystko chyba pół godziny, kiedy podciągnąłem go tak, że łeb znalazł się na betonowej płycie nabrzeża. I teraz problem, jak go wyjąć. Ryba ogromna, brzeg śliski, nie do zejścia, cóż dopiero o wyciąganiu ryby mówić. Zatelefonowałem więc do żony. Tereska, zerwana z łóżka, było sporo po szóstej, biegiem do mnie dotarła. Mówię trzymaj wędkę, a ja polecę po jakiś hak. Najpierw nie chciała, Mówiła, że ją ta ryba do wody wciągnie. Nie chcę nawet myśleć co przeżywała, kiedy zostawiłem ją samą z tą ogromna rybą na wędce. W każdym bądź razie, ja biegiem w odwrotną stronę, pod hotel, do samochodu. Ale w samochodzie żadnego haka nie miałem. Znalazłem natomiast silną linkę, a obok samochodu, pod murem, sztycę z ogrodowego parasola. W szczelinie ławki wygiąłem na niej hak i biegiem do suma i Tereski. Sum jak go zostawiłem tak nadal leżał, Tereska, jak mnie zobaczyła trochę się uspokoiła.
Przywiązałem sznurek do sztycy, zsunąłem się po stromej skarpie i po betonowych płytach. Włożyłem hak pod skrzela i wydostałem się na brzeg. Teraz, razem z Tereską zaczęliśmy wyciągać w zasadzie wyślizgiwać, suma. Było ciężko, ale sum nie walczył. Hol musiał go bardzo wymęczyć.
Dopiero kiedy leżał na trawie zdałem sobie sprawę jak jest wielki. Niestety nie miałem aparatu fotograficznego i zdjęcia wykonałem telefonem komórkowym.
Muszę jeszcze dodać, że suma złowiłem na kij, który kupiłem na bazarze za 75 zł. Kij dwuczęściowy, miał kiedyś 3,6 metra długości, ale kiedyś gruchnął na ziemię i wyskoczyły pierścionki z dwóch szczytowych przelotek, obciąłem go o jakieś 30 cm., przez co stał się o wiele mocniejszy.
Sum na brzegu, ma prawie trzy metry i dopiero teraz kłopot. Jak go zważyć, jak dowieźć do hotelu. Znowu biegiem do recepcji w której spotkałem gospodarza. Pożyczyłem taczkę i na nią zapakowałem całego suma. Łeb na taczce, pozostała część ryby ciągnęła się po ziemi. Jakoś dotarliśmy z Tereską pod hotel. Powstał problem zważenia ryby. Ogon ciąłem w trzech miejscach. Pozostawiłem cały korpus z głową, żeby wnętrzności nie wypadły. Część po części ważyłem. Wynik, po podliczeniu, to 109 kilogramów. Ubyło ich kilka. Śluz, krew, płyny organiczne, parę kilogramów mniej, ale i tak waga imponująca. Łeb zostawiłem na trofeum. Za jego wypreparowanie będę musiał zapłacić 800 zł."

Materiał źródłowy i zdjęcia ze strony Wędkarz Polski
Do komentowania materiału zapraszam na forum: Rekordowy sum z Rybnika
Przygotował: Arek Pawlak alias Hunt eR