Kolejny piątek i jestem znów umówiony z Wojtkiem na rybki. Ja mam dotrzeć nad wodę wcześniej, tak na piętnastą, ale niestety utykam w korku na trasie... Wojtek w tym czasie przemyka już nad wodę i dzwoni do mnie, że niestety miejsce jest zajęte. Nie wie za bardzo, co ma robić, wiec ja mu na to, żeby poszedł i zapytał, czy zostają na nockę? Bo jak nie, to niech staje obok i po prostu poczekamy jak się zwiną. Po krótkim czasie dzwonię do Wojtka i słyszę, że państwo są tylko rekreacyjnie i o osiemnastej się zwijają, ale miejsce sobie zarezerwował jakiś pan??? No śmieszne... A co to hotel jest? Że się rezerwuje? Moja odpowiedź była prosta. Zaraz tam dotrę, bo już wjeżdżam do Tomaszowa i tylko wpadnę do domu po sprzęt i zaraz tam jestem.
Po dojechaniu na miejsce zastaję faktycznie rodzinkę wygrzewającą się na słoneczku i pana co łowi sobie na spławiczek....
Oni na to, że nie ma żadnego problemu, bo i tak zaraz się zwijają do domu.
Wiec stawiam samochód z boku i dzwonię do Wojtka, żeby podjechał. Postawienie zestawów idzie mi jakoś marnie, bo przy zarzucaniu urywam z trzy zrywki przywiązane do kamieni, no ale ostatecznie jest OK.
Wędki stoją już na podpórkach...
i rozbijamy obozik w postaci dwóch foteli i parasola.
Nagle odzywa się dzwonek... Patrzymy, a tu wędka zaczyna giąć się ku wodzie...
Spokojnym i opanowanym krokiem - by nie wzbudzać podejrzeń u tubylców - podechodzimy do wędki. Zacinam... No i jest... Czuję, że to jest ładna sztuka.
Szybki demontaż dzwonka i zaczynam hol. Odjazdy piękne, do tego strzały z ogona i nagle jest... Pokazuje się na powierzchni wody wir, jest i ogon. Raczej jego koniuszek... Serce szybciej bije, lecz w końcu pokazuje się w całości i pozostaje jedynie podebranie ryby. Wojtek nie może znaleźć rękawiczek, wiec przekazuję mu wędkę i mówię, żeby trzymał mocno bo nie jest mały. Idę do autka po rękawice, lądujemy rybę cichutko na matę, ale w wodzie, tak by nikt nie widział. Wiążemy go na sznurek i zostawiamy do rana. Siedząc na krześle i wspominając niedawno minioną chwilę, ciągle nurtuje mnie, ile on ma i ile waży? Na pozostałych wędkach do samego rana nic się nie dzieje, prócz szarpania się samych żywczyków. Rankiem wyciągamy mate i zaczynamy mierzenie i ważenie.
Przykładamy najpierw miarkę. Pokazuje 195cm. Szok. Znów jest pobita życiówka...
Kolej na wagę, a ona pokazuje 50kg.
Moje szczęście po prostu zaczyna sięgać zenitu...
Wojtek bierze aparat w dłoń i zaczyna cykanie zdjęć. Trzęsą mu się ręce i mówi, że nie wie jak te zdjęcia wyjdą, bo cały chodzi...
I na wolność Haha.
Kolejna zasiadka po prostu rewelacyjnie udana. Jahoooo.
Wojtku, dziękuje Ci za pomoc i za miło spędzony czas nad wodą a także za sesję. Ten sezon jest po prostu rewelacyjny.
Do komentowania materiału zapraszam na forum, czyli tu: 195cm i 50kg mojego szczęścia
Przygotował: Łukasz Karliński alias Maly