Połowy medalowych linów i okoni - materiał konkursowy "Wygraj wyprawę nad Ebro"
Do napisania tego opowiadania, pomimo, iż nie łapię się do udziału w konkursie zmobilizowała mnie moja trzy letnia córka.
W dniu swoich urodzin, kiedy dostała upragnione zabawki, wiedząc, że ja na urodziny zamówiłem sobie nowy zestaw sprzętu, powiedziała mi:
"Tata, a ja to bym jednak też na urodziny chciała wędkę - różową - kupisz mi?"
Poczułem się na prawdę niesamowicie, gdzieś w środku rozpierała mnie duma, że taki szkrab, widząc moje zaangażowanie w wędkarstwo poprosiła
o to samo :).
Przypomniały mi się wtedy moje początki z wędką, moje emocje, które towarzyszyły przy wyciąganiu jakiejkolwiek ryby, emocje z czasów dzieciństwa, których już nigdy w ten sposób nie doświadczę.
Dlatego moje opowiadanie o rybie życia, poświęcę swojej największej pierwszej rybie jaką złapałem mając lat 9-10. Mimo, że potem było dużo więcej i większych okazów, to nigy już nie przeżywałem tego tak jak tamtego dnia.
Na początek warto poświęcić chwilę na historię mojego łowiska. Jest to mój własny staw, na działce niedaleko Pułtuska.
Zbiornik jest naturalny, powstał w czasie powodzi w 1979 r. jaka nawiedziła miasto. Teren rok wcześniej zakupił mój dziadek i było to gołe pole.
Rok później, zamiast 100% pola mieliśmy, 50% jeziorka, które wówczas ciągnęło się przez kilkanaście podobnych działek, lecz z czasem ich właściciele, którym woda zabrała lwią część terenu zaczęli go zasypywać.
Na chwilę obecną jego wielkość ogranicza się do 4 działek co daje jakieś 200 m2, ze średnią głębokością 1,5m, a są miejsca gdzie woda sięga nawet 3m.
Co najważniejsze wraz z wodą przyszły (co to w ówczesnej Narwii było największym skarbem) wspaniałe ryby. Zaczynając od kiełbia na sumie skończywszy.
Przez wiele lat ekosystem funkcjonował świetnie, z czasem co bardziej wymagające ryby odpadały (pierwsze zniknęły kiełbie). Taka sielanka trwała ok 15 lat, kiedy to chyba w 1995r. była zima, która na bardzo długo skuła wodę lodem i na wiosnę mieliśmy pusty staw. W tym momencie jest tam głównie karaś, trochę lina i może jeszcze jakiś karp się uchował.
Woda bardzo zarosła grążelem, a liście z pobliskich drzew najprawdopodobniej zakwasiły wodę, tak że parametry nie są odpowiednie dla innych gatunków ryb (próbowałem wprowadzić tam szczupaka, lecz po miesiącu nie było ani jednej sztuki).
Można powiedzieć, że wędkuje od urodzenia, ponieważ mój ojciec chcąc połapać, a jednocześnie mieć mnie pod ręką stawiał obok wędki wózek ze mną w środku.
Pierwsze kroki w spinningowaniu stawiałem już chyba od 4-5 roku życia, w każdym razie od momentu kiedy byłem w stanie utrzymać kijek i nim machnąć, a moją pierwszą przynętą na jaką "łowiłem" był mały kluczyk od kłódki. (Wcześniej łapałem, głównie uklejki na leszczynowy kijek.)
Ojciec nie chcąc, żebym sobie zrobił krzywdę kotwicą, a jednocześnie uczył się machać, wymyślił taką sprytną przynętę. Ileż było zabawy, jak
małe okonie z zainteresowaniem ganiały ten klucz :).
Potem dostałem pierwszą wahadłówkę zrobioną własnoręcznie przez ojca z łyżki stołowej, oczywiście również bez kotwicy.
Zbliżając się powoli do sedna, nadszedł rok bodajże 1993, kiedy któregoś dnia rano ojciec podszedł do mnie i dał mi prawdziwego Gnoma uzbrojonego w kotwicę.
Radość nie miała granic, poleciałem po swój metalowy spining, na którym błyszczał delfin i przywiązałem wahadłówkę do żyłki.
Po kilku sekundach stałem już na brzegu zwarty i gotowy. Ile razy musiałem prosić sąsiada, żeby odczepiał mi blachę ze swojego pomostu, w którego stronę z uporem maniaka ten nowy Gnom latał.
Po którymś rzucie wycelowanym w wodę, spokojnie kręciłem korbą wsłuchując się w niezapomnianą terkotkę Delfina.
Nagle coś mi przerwało, coś zablokowało mojego nowego Gnoma i nie chciało oddać, pierwsza myśl - zaczep, więc ciągnę na siłe. Ale ten zaczep zaczął się dość szybko i nerwowo przemieszczać. Pomyślałem "Matko, złowiłem rybę". Za chwilę już się darłem: " Tato, mam rybę i to jakąś wielką".
Ojciec początkowo nie chciał mi uwierzyć, ale po chwili kiedy zobaczył jak się motam i jak coś zapiernicza po całym stawie, załapał.
Pamiętam tylko tyle, że krzyczał "Pompuj, pompuj, już biegnę z podbierakiem". "Pompuj, pompuj" - wiedziałem o co chodzi i jak się to robi, ale weź człowieku przestań kręcić korbą kiedy po drugiej stronie jest wielka ryba i ucieka. Kręciłem na siłe bez wytchniena, jęki Delfina
mówiły mi, że ma dość.
Ręce mi się trzęsły, nogi jak z waty, nie chciały mnie trzymać w pozycji pionowej. Kiedy ojciec przybył z podbierakiem ryba była już przy brzegu i strasznie się szamotała. Bałem się, że mi się zerwie, a że nie bardzo wiedziałem co robić wydusiłem z siebie tylko jedno zdanie: "Nie trzep się, ty cholero!", za chwilę ryba była już w podbieraku.
Ja zacząłem panicznie krzyczeć z radości i z nerwów!
Długo nie mogłem się otrząsnąć, a że zawsze byłem dość wrażliwym dzieckiem na koniec się rozpłakałem, a jeszcze bardziej dałem do pieca jak mnie ojciec przytulił i zaczął gratulować (aż mi się oczy zaszkliły jak to piszę :D ). Szczupak, bo to on był tym czymś co zablokowało mojego nowego Gnoma miał 2,5kg.
Mimo, że później w nastoletnim i dorosłym życiu łapałem ryby kilka razy większe, to nigdy, przenigdy, nie czułem takich emocji, jak wtedy przy swoim pierwszym szczupaku. Pamiętam ten dzień jak by to było wczoraj (no może oprócz dokładnych dat), pamiętam te emocje, które nawet teraz w jakimś stopniu przeżywam jak to piszę po dwudziestu paru latach.
Był jeden minus, ojciec bardzo długo mi wypominał moją elokwęntą kwestie: "Nie trzep się Ty cholero!"
To byłby w zasadzie koniec, do opowiadania dorzucam kilka zdjęć mojego teraz już bajorka. Jest też zdjęcie rekordu mojego ojca (stawowego). Nie miał wagi wędkarskiej, więc zważyli go na mojej niemowlęcej wadze - ja miałem wtedy 2 miesiąc. Karp miał 8.5 kg, więc był cięższy odemnie jakieś 2-3 razy :)
A na koniec rodzynek, odgrzebałem u rodziców w albumie zdjęcie małego Michała z jego pierwszym szczupakiem :)
Przepraszam za jakość niektórych zdjęć, są to skany z rodzinnych zbiorów.
Opowiadanie poza konkursem, ale mam nadzieje, że się spodoba.
Temat na forum:
"Moja Ryba Życia - oczami dziecka"
Przygotował Michał Wiśniewski