Pierwszy sum 6-latka
Witam wszystkich.
Po ostatnich stratach związanych ze złośliwymi narciarzami wodnymi, na ten weekend jechaliśmy z niepewnością i obawą, że historia się powtórzy. Dodatkowo Krzysiek i Wojtek nie dali znać, że wyjeżdżają, tak więc zapowiadało się smutno.
Po przyjeździe na miejsce, już po niedługim czasie pojawili się bracia, którzy dodatkowo stwierdzili że skoro jutro wylatują do Polski to zostaną ostatnią noc z nami. Zatem już było weselej, a i ich pomoc bardzo się przydała.
Jak się później okazało historia z motorówkami nie powtórzyła się, zatem już pod tym względem weekend należy zaliczyć do udanych.
Zaczęliśmy od połowu żywca, który szedł jednak opornie jak zwykle, a feedery milczały jak zaklęte.
Kilka leszczy się złowiło, ale to była katorga.
Po wywiezieniu sumówek, nad ranem nic się nie działo, no i Wojtek z Krzyśkiem musieli lecieć. Po południu jednak wpadła ekipa Polaków, których nie znaliśmy, ale zachowywali się bardzo fajnie i kulturalnie, przez co dzieci miały znów uciechę z nowych znajomych.
Wpadli do nas oczywiście goście i nawet jedna wędkarka, z która to porzucaliśmy na zaporze za kleniem i sandaczem. W międzyczasie Patrycja wykorzystywała wszystkich do ogrania w badmintona :)
Oczywiście Radek nie dawał za wygraną i na każdym kroku poganiał mnie to na zaporę na spinning to na łódkę. Chcąc nie chcąc latałem, gdzie się dało i po południu zrobiliśmy drugą rundkę ze spinningiem pod barki restauracyjne.
Po jednym z rzutów nagle uderzyło coś małego na mój spinning i po szybkim holu okazało się, że to sandacz.
Dosłownie chwilę później na Radka spinning mocne tupnięcie i kij wygiął się w pałąk. W jednej chwili wziąłem od niego spinning i chciałem zacząć holować. W ułamku sekundy dotarło jednak do mnie, że to błędne gdyż to jego ryba i musi zacząć bez pomocy taty. Oddałem go więc tak szybko jak wziąłem, przeprosiłem i Raduś zaczął hol.
Wędeczka przystosowana pod klenia i sandacza, a plecionka cieniutka Power Pro typowo pod sandacza i wobler kleniowo sandaczowy, nie wróżyły szybkiego holu, zwłaszcza że Radek nigdy nie holował większej ryby.
Po kilku minutach stwierdził, "że go ręka boli", ale na pytanie czy mu pomóc dumnie odpowiedział, że nie :)
Po 15 minutach walki ukazał się pierwszy raz, a już po chwili prawie metrowy sum znalazł się na łodzi. Raduś dumny i szczęśliwy, a mi pozostał niedosyt, gdyż aparat został z kamera na brzegu, telefon też Kasia miała, a okulary z kamerą się rozładowały. Mimo wszystko się cieszyłem bardzo, bo jak na niespełna 6 letniego smyka taki sum to kolos i złowił go całkowicie samodzielnie.
Na brzegu mierzenie wykazało 94cm i 5.8kg gdzie skromnie wtórowałem sandaczem 74cm 3.8kg.
Piękny duet ojca i syna i obaj szczęśliwi byliśmy z tego połowu a Radek prężył się z dumy jak mały kogut :)
Podczas późniejszego wypadu wyciągaliśmy jedynie krzesła i inne metalowe konstrukcje :)
Sumówki milczały jak zaklęte a na koniec w sobotę trafił się wieczorem drugi sandacz z tym że mniejszy. Początkowo miał iść na żywca więc wylądował w siatce ale w niedzielę został wypuszczony ku chwale ojczyzny :)
Na zakończenie to Radek ściągał sumówki :)
Ten weekend zatem zaliczam do niezwykle udanych bo obyło się bez strat, poznaliśmy Kozaka i ferajnę, miło spędziliśmy czas, a przede wszystkim mój niespełna 6-letni smyk wywalił suma życia :)
Jeśli do tego dodać że dzieciaki jak zwykle wybrudziły i wyszalały się na maxa to nawet przy braku wielkich sumów był to weekend jeden z najlepszych w tym roku.
Pozdrawiam wszystkich Artur Betcher
Do komentowania materiału zapraszam na forum, czyli tu:
Rekordowy sum 6-latka
W temacie również dużo więcej zdjęć z całego wypadu
Przygotował: Avallone