Historia jednej znajomości. | Forum wędkarskie


Portal ludzi z pasją tworzony przez ludzi z pasją

"Gdy byłem w twoim wieku, miałem szesnaście lat". Woody Allen


Logowanie

Nazwa użytkownika

Hasło



Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się

Nie możesz się zalogować?
Poproś o nowe hasło

Ostatnie Fotki

Sumik 131cm
Sum ok. 30kg
Sum ok. 30kg
Nowy popychacz pontonowy ;o)
Sumy na woblery Sowa
Dwa razy 2m+ na Sowę
Rekordowy sandacz na Woblera Sowa
Nasza moc w polaczeniu z Woblerami Sowa

Na forum na skróty

Wynajmę łódkę w Paryżu w celach wędkarskich i turystycznych

Wynajmę łódkę w Paryżu w celach wędkarskich i turystycznych Wynajmę łódkę w Paryżu w celach wędkarskich i turystycznych
Kliknij w obrazek żeby zobaczyć szczegóły

Witamy na stronie poświęconej rekinowi słodkowodnemu ;)

Na tym forum dowiecie się jak złowić suma, jaki potrzebujecie sprzęt do tego celu, jakich metod najlepiej użyć do łowienia tej ryby, a także zobaczycie duże sumy łowione przez naszych użytkowników, rekordowe sumy w Polsce i na świecie i wiele innych informacji dotyczących Suma Europejskiego i nie tylko. Zapraszamy wszystkich do zarejestrowania się i aktywności na Naszym Portalu.

Zobacz temat

/ RELACJE Z WYPRAW WĘDKARSKICH, PORADNIKI WĘDKARSKIE / Opowiadania wędkarskie
 
Historia jednej znajomości.

Grzegorz Petryna

Offline

Witajcie serdecznie Koledzy po kiju. Jako, że biorę udział konkursie na Rybę Życia, chciałbym pokrótce opisać moją skromną przygodę, jaka spotkała mnie wraz z moim kolegą Maćkiem w tamtym roku. Zacznę jednak od opisania mojej historii wędkowania, gdyż nie jestem jakimś zatwardziałym zawodnikiem, który trzymał wędkę w ręce od momentu narodzin. Niestety w mojej rodzinie nie było nikogo, kto pasjonował się wędkowaniem i mógłby mi pokazać z czym to się je. Kiedyś, kiedyś, kiedyś, dawno temu moja Mama trochę wędkowała wraz ze swoim ojczymem, ale najwyraźniej nie zafascynowała się wystarczająco tak jak ja i nie przekazała mi swojej wiedzy. Dziadka nie miałem okazji poznać, gdyż zmarł nim się urodziłem, jestem więc wędkarskim samoukiem, który swoja wiedzę opierał na książkach i filmach o wędkowaniu. Jak byłem małym bajtlem (takim w wieku około 9-10 lat) na wakacjach nad Bugiem, sąsiad zabrał mnie kilka razy na ryby, dając mi do ręki kij leszczynowy, z gotowym zestawem i miałem łapać uklejki. Nawet mi to szło, brały na muchę Usmiech. Tak, tak na muchę, ale nie taką kręconą z piór, a normalną taką, która teraz lata mi po pokoju i przeszkadza pisać to opowiadanie (po latach stwierdzam, że to bardzo skuteczna przynęta). Niestety wakacje się skończyły i trzeba było wracać do rzeczywistości, a w niej nie było łowienia ryb. Tak mijały lata, podczas których nawet nie myślałem o żadnych rybach (może poza skromnym akwarium), aż do czasu, gdy z dawnym kolegą zastanawialiśmy się co robić w wolny weekend i padło:
-"Może pojedziemy na ryby?"
-"Na ryby? W sumie czemu nie? Ale nie mam o tym zielonego pojęcia."
-"Ja też, ale jakoś damy radę."
I tak pożyczyłem od kolegi jakieś wędki, później okazało się, że karpiowe i pojechaliśmy na staw komercyjny łowić pstrągi na spławik, gdzie łapało się je w wannie na kukurydzę. Bardzo mi się to spodobało i następnym krokiem był zakup pierwszej wędki spławikowej. Następnym krokiem był egzamin na kartę wędkarską i wyprawy na płotki, leszczyki i karpiki. To było dokładnie 4 lata temu, więc stosunkowo niedawno. Od 3 lat wziąłem się za to na poważnie i stało się to moją chorobą, a dla mojej kobiety wręcz przekleństwem i obsesją. Teraz tylko słyszę: "Znowu jedziesz na te durne ryby! I tak nic nie złapiesz!" Zaklinaczka jedna zazwyczaj miała rację, większość poważnych wypraw kończyła się o kiju, a przynajmniej bez żadnych wielkich okazów. Niestety rzeczywistość to nie jest staw komercyjny. A szkoda Usmiech. Zarejestrowałem się na Forum Sumowym, gdyż marzył mi się jakiś duży okaz, a sum wydawał mi się odpowiednim przeciwnikiem. Tak poprzez Forum poznałem Maćka, obecnie najwierniejszego kompana na wspólne wypady oraz niezłego łowcę zarówno sumów, jak i również innych przedstawicieli wodnej fauny. Pierwsze wspólne wypady z Maćkiem nie owocowały zbytnio. Miałem totalnego pecha wędkarskiego, ryby w ogóle nie chciały ze mną współpracować. Dziś uważam, że to była dobra lekcja pokory dla mnie. Mijał czas i wspólne wypady nad wodę, sytuacja zaczęła się trochę poprawiać i już jakieś pierwsze sukcesy wędkarskie były pomału zaliczone, jednak ciągle nie była to ta Ryba Życia. Jeździliśmy praktycznie na okrągło, w weekendy nocki i dniówki, a w tygodniu po pracy, przynajmniej od tej 17 do 22-23 w nocy. Także uważam, że sukces należy sobie wypracować i swoje frycowe trzeba zapłacić nad wodą. Moje tzw. szybkie wypady o mało nie skończyły się rozstaniem z moją partnerką życiową. Usmiech Myślę, że nie ja jeden mam takie rozterki i problemy w domu, więc tym się pocieszam. Wyprawa na którą wybrałem się z Maćkiem właśnie na szybko po pracy miała miejsce 16. maja zeszłego roku. Wypad taki dla nas standardowy na leszczyki i karpiki. Jednak wypad ten nie był dla mnie takim zwykłym wypadem, jak to miało miejsce zazwyczaj, ale o tym później.

www.forumsumowe.pl/images/photoalbum/album_18/53557451dde59_100-5747.jpg
Tak zazwyczaj wygląda nasza wspólna zasiadka na tym stawie. Ta jednak była w wodzie po kolana.


Jestem po pracy, przyjeżdżam do domu i oczekuję na telefon od Maćka, ze słowami, na które zawsze dostaję szybszego bicia serca: "Jedziemy?" Odpowiedź na tak zadane pytanie, oczywiście znacie, i tak po około godzinie od tego telefonu znajdujemy się na pobliskim stawie, którego nazwy zdradzać z oczywistych powodów nie będę. Każdy z Nas ma takie miejsce, które chciałby zachować, tylko dla siebie. Paru wędkarzy oczywiście już siedzi na brzegu, jednak nas nie interesuje taki normalny połów z brzegu, bo my przyjechaliśmy po okazy (czytaj- duże karpie i leszcze, a może coś jeszcze), a nie płotki, a żeby były okazy, to trzeba się troszkę postarać, a przede wszystkim poświęcić. Więc postanowienie jest takie, że będziemy łowić w miejscu niedostępnym dla zwykłych niedzielnych wędkarzy. Takie miejsce trzeba było oczywiście wcześniej sobie przygotować, co też uczyniliśmy parę dni wcześniej. Mianowicie w spodniobutach należało wejść do wody i wykarczować pałki, tataraki i inne rośliny wodne, które zasłoniły całkowicie dostęp do wody w odległości około 10 metrów od brzegu. Więc weszliśmy do tej wody z nożami i zrobiliśmy sobie takie małe wycięcia na wędziska.


www.forumsumowe.pl/images/photoalbum/album_18/sum_siluro_sumy_catfish_silure_4ffaf9c546964_forumsumowe.jpg
Poglądowe zdjęcie naszego łowiska. Niestety nie oddaje tego klimatu co na żywo.


Sam połów również odbywał się z wody, jak już wspomniałem siedzieliśmy w spodniobutach po jajka w wodzie, na jakiś przypadkowych krzesełkach, którym woda nie szkodziła, przed nami wędziska na podpórkach, które ledwo wystawały z wody, a pomiędzy nami pływało sobie wiaderko z zanętą. Śmiesznie to wyglądało, jak nas z boku obserwowali inni wędkarze i pukali się w czoła. Nęciliśmy dużą ilością kukurydzy pomieszanej z całymi ziarnami konopi. Do tego trochę rozrobionej kupnej zanęty. Zanętę wraz z kukurydzą posyłaliśmy za pomocą rakiety zanętowej dość blisko nas, na jakieś 40, może 50 metrów. Zaczęło się ściemniać i wkrótce okazało się, że jesteśmy sami na całym łowisku, więc drwiny i pukanie się w czoło skończyły się i mieliśmy spokój. Można było się oddać całkowicie wędkowaniu. Czasu dużo nie było, bo rano do pracy, więc trzeba było wykorzystać go maksymalnie. Po jakiejś godzinie zaczęły się pierwsze skubnięcia na naszych zestawach. Na początku takie niemrawe, nie do zacięcia. To była drobnica, a taka nas nie interesowała. Postanowiliśmy założyć duże, selektywne przynęty, a za taką uważam właśnie kukurydzę. Na pierwszy z moich zestawów założyłem jedno ziarno kukurydzy i dwa tłuste, białe robaki, natomiast na drugim zestawie poszedłem na całość, wychodząc z założenia, że kto bogatemu zabroni i dałem trzy duże kukurydze na włosie. Myślałem, że najwyżej nic się na nią nie skusi, ale próbować zawsze trzeba. Zaczęły się pierwsze brania. Niestety brały tylko małe leszczyki takie średnio po 25-30 cm. To nie było to co nas interesuje, bo my przyjechaliśmy po grubego zwierza. Przez dobre 2 godziny brały jak szalone, nie dopuszczając w ogóle karpi do smakołyków.

www.forumsumowe.pl/images/photoalbum/album_18/535573d0b563a_100-5758.jpg

www.forumsumowe.pl/images/photoalbum/album_18/535573537d7b3_100-5761.jpg


www.forumsumowe.pl/images/photoalbum/album_18/535573972ca5a_100-5760.jpg


Zaznaczyć muszę ważną rzecz, że brania miałem tylko na pierwszy zestaw z kukurydzą i białymi robakami, natomiast sygnalizator, na którym spoczywał drugi zestaw milczał jak zaklęty. Maciek wyciągnął około 10 leszczyków, ja koło 6. Wszystkie oczywiście wracały do wody, z nadzieją na brania karpi. Czas naszego wspólnego wędkowania powoli się kończył, a miny nasze nie wyrażały jakiegokolwiek zadowolenia. Godzinę końca zasiadki ustaliliśmy wcześniej i było powiedziane, że siedzimy tak maksymalnie do 23. Chyba, że będzie się coś działo konkretnego. Jako, że wybiła ustalona przez nas godzina, trzeba było pomału zacząć się zbierać do domu. Wiadomo jak się robi, najpierw zbiera się wszystkie klamoty, układa, składa i zanosi do auta, a wędki zwija się na samym końcu, tym razem oczywiście tradycji miało stać się zadość. Każdy z nas miał w myślach te jedno pragnienie, żeby w końcu uderzyło cos konkretnego, w końcu tak dobrze i grubo zanęciliśmy. Podchodzimy w końcu do wędek i przystępujemy do nie lubianego przez nas obowiązku. Najpierw ściągnąłem zestaw z robakami, nieśpiesznie zacząłem składać wędzisko, wyciągnąłem podpórki z wody i zaniosłem na brzeg do pokrowca. Gdy wędka była już złożona zacząłem iść przez wodę w stronę drugiego zestawu. W tym momencie ktoś tam na górze usłyszał moje litościwe błagania i umiłował się nade mną. Sygnalizator wyje jak nienormalny. Jeden ciągły długi pisk, aż do dzisiaj słyszę go w uszach. Myślę sobie: "Jest, jest, w końcu jest upragniony, wyczekiwany wielki kaper!" Wykrzykiwałem jeszcze parę zdań, ale niestety nie nadają się one do druku, gdyż niektórzy mogliby je uznać za dość niecenzuralne. Stałem, krzyczałem i słuchałem wycia sygnalizatora, zapominając o tym, że należy podejść do wędziska i rybę zaciąć. Po prostu nie docierało to do mnie, gdyż takie coś w momencie gdy już załamani, byliśmy prawie spakowani, brzmiało dla mnie jakbym dowiedział się, że wygrałem szóstkę w totka. Po chwili ocknąłem się na słowa Maćka: "Tnij!!! (Tu niecenzuralne słowo) Tnij!!!" Podbiegłem w spodniobutach do wędki i w końcu zaciąłem (wolny bieg w takich momentach, to naprawdę wybawienie dla takich wędkarzy).

www.forumsumowe.pl/images/photoalbum/album_18/5355741d3b66e_100-5746.jpg
Sprzęt użyty do tych połowów.


Poczułem ogromny ciężar na końcu wędki, i dotarło do mnie, że ryba w momencie mojego osłupienia wyciągnęła sporo żyłki. Zaczęła się prawdziwa, zażarta walka z przeciwnikiem. Zacząłem pomału ściągać żyłkę, lecz w momencie ściągania, następował kolejny dość znaczny odjazd. O zerwanie żyłki nie martwiłem się zbytnio, gdyż miałem nawinięte jakieś 250 metrów świeżej 0,35. Zastanawiał mnie tylko fakt, jak wielki karp musi to być, że tak walczy zaciekle, a idzie jak przecinak. Maciek szybko udał się do auta, wyciągnąć dopiero co złożony i schowany podbierak. Walka trwała nadal zaciekle, ryba nie chciała odpuścić. Co trochę udało się ściągnąć żyłkę, następował kolejny odjazd. Zacząłem się w tym momencie martwić, że jeśli ją doholuję do brzegu, to pewnie wyląduje gdzieś w trzcinach, które były dosłownie wszędzie wokół nas, skąd jej już nie wyholuję. Wejść dalej do wody poza pas trzcin, też już nie mogłem, gdyż zaraz za tym pasem zaczynał się spad i woda by mnie zakryła. Pozostał mi tylko spokojny, aczkolwiek lekko siłowy hol do brzegu. Zaparłem się w sobie, i ściągałem cały czas metr po metrze, Maciek stał już w pogotowiu w oczekiwaniu na karpia. W głowie kotłują mi się tylko myśli, że na pewno coś się nie uda i ryba się wypnie. W końcu nastąpił moment, w którym ryba oderwała się od dna i pokazała grzbiet na powierzchni. Takiego grzbietu na żywo nigdy w życiu jeszcze nie widziałem. Ale przeglądamy się bliżej (gdyż ryba jest jeszcze w dość znacznej odległości od nas), i ryba nie wygląda nam na potężnego, tak wielce wyczekiwanego karpia. Myślimy: "Co to może być? Karp nie, może tołpyga? Też nie. To jest... amur!!! Potężny metrowy amur!!!"

www.forumsumowe.pl/images/photoalbum/album_18/51c7520b0e298_100-5879.jpg
Zdjęcie dla lepszego wyobrażenia sobie przeciwnika. Niestety to nie jest ten z opowiadania. Smutny Ten miał tylko 65 cm.


Zebrałem się w sobie i postanowiłem za wszelką cenę wyciągnąć tą rekordową sztukę na brzeg. W momencie wypłynięcia nastąpił kolejny, mocny odjazd. Po jakimś czasie w końcu udało się, mam go prawie przy nogach. Maciek próbuje włożyć go do podbieraka, ale to się nie udaje za pierwszym razem, za drugim zresztą też nie. Amur ma tak umięśnioną płetwę ogonową, że wyślizgiwał się nam z podbieraka. Za trzecim razem jest już nasz. Ręce mi drżały jak po 3 dniowej libacji, nie wiedziałem co dalej robić. Maciek mówi: "Mierzymy go!" Przy kamizelce mam taka małą miarkę wędkarską długości 1 metra. Rozciągam ją w podbieraku i patrzę. Nagle : "Co jest?" Brakło miarki, ryba ma ponad metr długości. Nic innego nie mamy przy sobie do mierzenia, więc odliczam miarką metr i na końcu metra trzymam palec, a następnie przekładam metr od palca i domierzam jeszcze jakieś 5 cm. Tak ryba miała około 105 cm długości. 105 cm mojego własnego wędkarskiego szczęścia, tak długo wyczekiwanego. Następnym krokiem ma być ważenie, ale okazuje się, że w momencie szybkiego pakowania na wyjazd, żaden z nas nie zabrał wagi. Umownie na oko oceniamy wagę amura na jakieś 15 kg (lepiej więcej jak mniej- niech koledzy zazdroszczą). Mówię: "Dobra jeszcze zdjęcia i do wody". Maciek mówi, że aparat ma w samochodzie i idzie po niego, ja w tym czasie ostrożnie wyciągam amura z podbieraka i kombinuję jak się z nim ustawić do zdjęcia, żeby wyszedł okazale. Trzymam go jedną ręką za podbrzusze, a drugą na tylną płetwę. Idzie Maciek z aparatem i wchodzi do mnie do wody, w tym momencie mój długo oczekiwany potwór daje susa do wody, prosto z moich rąk. Maciek krzyczy do mnie: "Coś ty zrobił?". Ja klęczę w wodzie jak zamurowany i patrzę to na Maćka, to na swoje ręce, w których przed chwilą była moja Ryba Życia. Po raz kolejny muszę pominąć słowa, które w tym momencie padły. Dobrze, że byliśmy sami na stawie i nikt tego nie słyszał, bo by sobie ładnie o nas pomyślał. Nie wiedziałem co mam myśleć, niby wielki sukces wędkarski, a jednak nie mam tego udokumentowanego, i kto mi teraz uwierzy. Dobrze, że mam Maćka na świadka, bo tak to by mnie mieli za jakiegoś bajkopisarza. Dziś już pogodziłem się z tą stratą i uważniej podbieram ryby do zdjęcia. Oczywiście do domu nie dotarliśmy na czas i swoje musiałem od drugiej połówki wysłuchać. Tłumaczyłem, że miałem ponad metrowego amura i stąd to spóźnienie, ale nie uwierzyła, gdyż nie miałem zdjęcia. Do dziś zresztą nie wierzy. Gadka była standardowa: "Nawet na czas do domu nie możesz trafić! Do roboty rano nie wstaniesz! I tak nic nie łowisz! A jeszcze takie bzdury opowiadasz! Więcej sprzętu niż talentu!". I takie tam jeszcze podobne hasła. Morał z tej historii jest taki, że jeżeli ktoś naprawdę chce złowić swoją Rybę Życia, to musi poświęcić jej trochę czasu i jeździć, jeździć, i jeszcze raz jeździć, a wtedy wcześniej czy później trafi mu się ta jedna, jedyna Ryba Życia, o której będzie opowiadał jeszcze przez długi czas, nawet pomimo braku zdjęcia. Jeżdżę tam do dziś, i cały czas myślę, że jeszcze kiedyś mi się trafi ta sama ryba. Może troszkę większa i cięższa. Wtedy już będę wiedział jak ją przytrzymać dobrze do zdjęcia. Dziękuję Wam za wysłuchanie mojej opowieści i mam nadzieję, że się podobała i pomimo braku zdjęcia uwierzycie mi (nie tak jak moja partnerka życiowa). Pozdrawiam również Maćka, mojego wiernego kompana wędkarskiego i jedynego świadka mojego połowu. Jeszcze połapiemy większe okazy.

www.forumsumowe.pl/images/photoalbum/album_18/515f06c1d9a5b_100-5431.jpg

Tu chciałbym wrócić dzięki temu konkursowi. Usmiech
 

Artur Betcher

Offline

Popraw te wszystkie krzaczki Grzesiu bo nawet przeczytać nie idzie. NIe wklejamy z Worda bo takie coś się tworzy.
Lepiej w notatniku napisać.
Metoda na suma
Kołowrotek sumowy
Wędka na suma

Na pytania odnośnie sprzętu i wszystkie inne związane z poławianiem suma odpowiadam TYLKO NA FORUM
 

Grzegorz Petryna

Offline

Wiem, już to zrobiłem.
 

Artur Betcher

Offline

Nie zapomnij dodać na newsa.
Dobry materiał.
Metoda na suma
Kołowrotek sumowy
Wędka na suma

Na pytania odnośnie sprzętu i wszystkie inne związane z poławianiem suma odpowiadam TYLKO NA FORUM
 

Filipka

Offline

Hehe nieźle musieliście mięsem rzucaćHaha Kolega kiedyś złowił amura koło metra. Pamiętam, że też opowiadał o jego akrobacjach na brzeguUsmiech
 

Filipka

Offline

Dodałem na newsa
 

Jack Sparrow

Offline

No i zdjęcie z metróweczką dopełniło by tej wspaniałej całościHaha
Cała mądrość nie mieści się w jednej głowie.Nono
 
Do góry
Przejdź do forum:

Hosting zdjęć wędkarskich

Wędkarski hosting zdjęć
Wygenerowano w sekund: 1.64
51,302,807 unikalne wizyty